sobota, 20 lutego 2016

[14] I'm ready for everything that I believed in to drift away

- I co teraz zrobisz? - pyta Finnick, gdy zaczęłam się ubierać.
- Na pewno się nie poddam. Będą mnie błagali o litość, Finnick. Jeśli staniesz mi na drodze, ty też będziesz wył o ułaskawienie. - mówię nie patrząc mu w oczy.
Na oceanie rozpętał się sztorm. Biorę różnego rodzaju broń i chowam wszędzie, gdzie da się ukryć. Finnick wyszedł z wanny i owinął swój pas ręcznikiem. Oparł się o framugę drzwi.
- Jesteś głupią kobietą. - mówi. - Jesteś wyczerpana, powinnaś się położyć i odpocząć, a poza tym nawet nie wiesz gdzie ich szukać.
- Zaimprowizuję. Nie martw się o moje wycieńczenie. Dam sobie radę. - odwracam się do niego.
- Nie dasz. I wiesz o tym. Niech ktoś z tobą idzie, żebyś miała równe szanse. - mówi. - Ja z tobą pójdę, ale najpierw trzeba mieć plan. Konkretny, solidny plan.
- Nigdzie nie idziesz. - warczę. - Już wystarczająco spieprzyłeś sprawę.
- Ja spieprzyłem sprawę? - pyta.
- A nie!? - krzyczę. - To ty ich w to wplątałeś! Powinieneś już tu leżeć martwy z tą swoją gołą dupą!
- To dlaczego mnie nie zabijesz co?! - prowokuje mnie. - Przecież to moja wina! Chciałem cię chronić!
- Najwyraźniej nie udało ci się tego zrobić! - wrzeszczę.
Odwracam się i nagle robi mi się ciemno przed oczami.
[Finnick's P.O.V.]
Chwytam za telefon i wykręcam numer. Przykładam urządzenia do ucha.
- Silver nie żyje. - mówię.
- I dobrze. - odpowiada mi Kyle. - Pozbądź się zwłok.
- Jasne. - rozłączam się. - No Silver... Trzeba było się nie mieszać w sprawę rodziców... Spoczywaj w pokoju.
Biorę trupa i idę do swojego samochodu. Wrzucam ją do bagażnika, po czym wywożę ją do hangaru, który robi za siedzibę naszego gangu. W końcu zwłoki lądują w naszej piwnicy. Tu jej nikt nie znajdzie...

niedziela, 7 lutego 2016

[13] Are you coming to the tree?

- Zaśpiewaj coś, ponuraku. - mówię cicho.
- Are you, are you, coming to the tree? They strung up a man. They say who murdered three. Strange things did happen here, no stranger would it be, if we met at midnight in the hanging tree. Are you, are you, coming to the tree. Where the dead man called out for his love to flee. Strange things did happen here, no stranger would it be, if we met at midnight in the hanging tree. Are you, are you, coming to the tree. Where I told you to run, so we'd both be free. Strange things did happen here no stranger would it be, if we met at midnight in the hanging tree. Are you, are you, coming to the tree. Wear a necklace of hope, side by side with me. Strange things did happen here, no stranger would it be, if we met at midnight in the hanging tree... - nuci.
Zawsze kochałam słuchać jego głosu. Kochałam odczuwać jego obecność. Do dzisiaj tak jest. Nic się nie zmieniło.
- Co za ironia... - mruczę. - Jesteś kiepski.
- W śpiewaniu, czy w wyborze piosenki adekwatnej do sytuacji? - rechocze.
- Śpiew nie idzie ci źle, ale... - unoszę głowę do góry i parzę mu w oczy. - Szału nie ma, dupy nie urywa... Natomiast w wyborze piosenki adekwatnej do sytuacji ssiesz i to konkretnie.
- I co, robię dobrze? - żartuje.
- Nawet żarty masz słabe. - dmucham mu pianą w twarz. - I robisz to źle, frajerze.
- Naszły mnie myśli o śmierci wiesz? Przechodzi na mnie ta twoja depresja. - mrucze.
- Nie mam depresji... - wywracam oczami. - I co wymyśliłeś o tej śmierci?
- Nie czuję się źle, że mam krew miliona ludzi na rękach. Nie żal mi ich. Ani trochę. Nawet wydaje mi się, że ich zachowanie jest żałosne do granic możliwości... - opowiada -  "Proszę! Nie zabijaj mnie! Mam jeszcze tyle do przeżycia!" "Nie zabijaj mnie! Dam ci wszystko, czego zechcesz, tylko nie zabijaj!" - mówi teatralnie. - Myślałem o swojej śmierci... O tym jak zginę, jak chciałbym zginąć... Nie ciekawiło cię to kiedyś? Czy zginiesz śmiercią naturalną, czy ktoś cię może zastrzel, albo wbije sztylet w brzuch? A może poderżną ci gardło? A może nawet zginiesz z wycieńczenia na porodzie?
- To ostatnie odpada... - mówię.
- Niby dlaczego? - jest zdumiony.
- Nie chcę mieć dzieci. Staram się zmniejszyć ilość osób, na których mi zależy. Jak na razie idzie mi kiepsko, bo staję się zależna od większości ludzi... Od ciebie, od Kyle'a, od Jamie'ego, od Cassidy, od Isaaca... Wcześniej miałam tylko Kyle'a i Jamie'go... Johna nie liczę, od niego nigdy nie byłam zależna... - tłumaczę. - Spójrz na to z tej strony, że prawdopodobnie już nigdy nie wyplączę się z tego gówna i będę mordować, do końca swoich dni... Takie dziecko miałoby przejebane do granic możliwości, nie mogłoby normalnie chodzić do szkoły, bawić się w ogródku, czy na ulicy, nawet na najbezpieczniejszej ulicy jaka istnieje na świecie. Wszędzie mogą je znaleźć i uprowadzić, żeby złapać mnie. Mogliby nawet je zabić, żeby mnie tylko wkurwić, albo ułatwić im wiele spraw zabijając się. Nie chcę ryzykować, że ponownie stracę kogoś, kogo równie mocno kochałam... Boże, wszytko było idealnie... Możesz się śmiać, ale byliśmy perfekcyjną rodziną. Nie byliśmy jacyś super zamożni, ale mięliśmy pieniądze, cholernie duży dom i mięliśmy coś, co nie każda rodzina ma. Mięliśmy zaufanie, miłość i rodzinną więź... Byliśmy tylko my. Tata, mama, Kyle, ja i Steve... Rodzicom nawet nie przeszkadzało, że Kyle jest gejem. Byli tolerancyjni... Nie mam pojęcia, czy to był przypadek, czy po prostu coś ukrywali. Żyję świadomością, że zabili bogu ducha winnych ludzi... 
- Dlatego chcesz zabić tego, kto zabił ich? W ramach zemsty?
- Tak... Zapłacą mi za to. Odebrali mi coś, na czym zależało mi najbardziej. Na rodzinie.
- Kim jest Steve?
- Mój młodszy brat. Jak zginął miał... 2, 3 lata. 3 lata. Dopiero zaczął uczyć się chodzić. Było mu ciężko, bo musiał mieć wciąż przy sobie butlę tlenową. Wykryli u niego raka brodawkowatego tarczycy, nie mógł oddychać samodzielnie...
- Jeśli nie chcesz nie musisz o tym mówić... Wiem, że jest ci ciężko...
- Jest okay... - wzruszam ramionami.
- A myślałaś, co zrobisz kiedy ich już zabijesz?
- Pójdę dalej...
- Będziesz dalej zabijać?
- Tylko jeśli ktoś mi podpadnie. Jestem nieustępliwa... 
- Twoi rodzice nie byli niewinni...

sobota, 6 lutego 2016

[12] Your lies are bullets, your mouth's a gun and no war in anger was ever won

Prostuję się i wychodzę z hangaru. Biorę ich wóz i odjeżdżam w stronę hotelu. Chwilę później jestem już na miejscu. Zostawiam kluczyki w stacyjce i idę do swojego pokoju. Finnick patrzy na mnie uważnie.
- Gdzieś ty była?! - krzyczy Finnick.
- Tu i tam... - mamroczę.
- Gdzie są twoje ubrania? - niemalże walczy. - Pieprzyłaś się z kimś?!
- Omal mnie nie wyruchał facet, który przykładał mi spluwę do skroni! - krzyczę i rzucam w niego niewinną wazą, która akurat była pierwszą rzeczą, jaka znalazła się w zasięgu mojej ręki.
- Uprowadzili cię. - dotyka mojej przeciętej wargi i wzdycha ciężko. - Przygotuję ci kąpiel.
- Jestem śpiąca... - jęczę jak dziecko.
- Jesteś cała we krwi. - wywraca oczami i znika za drzwiami łazienki.
Wchodzę chwilę po nim. Finnick siedzi na wannie i wlewa kilkadziesiąt preparatów jakie znajduje do kąpieli. 
- Wszystkie waniliowe. - mruczy. - Lubisz wanilię... To twój ulubiony smak i zapach...
- Zgadza się. - uśmiecham się lekko.
- Zapraszam to wanny. Jak skończysz wołaj. Doprowadzę twoją twarz do porządku. - wstaje, uśmiecha się lekko i zmierza ku wyjściu, ale zatrzymuje go. - Coś nie tak? 

- Wykąp się ze mną... - szepczę błagalnym tonem. - Nie chcę być sama...
- O rety rety, zmieniają się priorytety. - śmieje się cicho, a za chwilę poważnieje odchrząkując - Rozumiem cię, zostanę z tobą i dopilnuję, żebyś nie utopiła się w tej cholernie dużej wannie. Dla większego bezpieczeństwa, wejdę z tobą do tej wanny i delikatnie cię umyję, żeby gąbka chamsko nie poharatała ci bardziej twojej delikatnej skóry, którą mogę definitywnie porównać do aksamitnego jedwabiu w kolorze różu weneckiego... Masz coś przeciwko?
- Wow. Finnick... To głębokie. Zupełnie jak ta wanna. Chodź ratowniku... - chwytam go za rękę. - Rozepniesz?
Odwracam się do niego plecami. Czuję jego ciepłe palce na mojej skórze. Przeszedzi mnie dreszcz. 
- Majtki też mam ci ściągnąć? - pyta i całuje mnie w zagłębienie szyi.
- Majtki uratowały mi życie i poharatały palce oprawcy. - uśmiecham się lekko. - Dam radę ściągnąć je sama.
Finnick odsuwa się ode mnie kawałek, dając mi przestrzeń, jako pretekst do zobaczenia mojego gołego tyłka. Nie mam problemu z nagością. Nosz kurde wychowywałam się z gejami no to jak mogę mieć problem z nagością? Wiem, że jeśli nie będę tego chciała Finnick mnie nie dotknie. Stanęłam przed ogromnym lutrem i przyjrzałam się swojemu ciału. Pełno blizn, zadrapań, siniaków... Wyglądam jakbym z wojny dopiero wróciła. Może wróciłam? Może jeszcze nie, bo przecież całe moje życie to walka o przetrwanie? 
- Wyglądam strasznie... - mruczę do siebie z obrzydzeniem.
- Wyglądasz ślicznie... - Finnick staje za mną i kładzie swoje duże dłonie na moich biodrach.
- Nie widzisz tych skaz na moim ciele? - pytam.
- Widzę. - opiera głowę na moim ramieniu. - Sprawiają, że jesteś sobą.
- Nie jestem sobą. - zagryzam wargę.
- Masz rację. Już nie jesteś nieśmiałą dziewczynką, a silną kobietą. - odpowiada.
- Morderczynią. - prycham pod nosem.
- Zabójczynią. Jest różnica. Nie zabijasz tych niewinnych. - mówi. 
- Co myślisz tak naprawdę o moim ciele? - pytam z grymasem.
- Jesteś lekko zapadnięta, nie masz dużych cycków, chociaż idealnie wpasowują się w moje ręce, dupy to w ogóle nie masz... - mierzy mnie wzrokiem. - W ogóle jesteś cała mała i koścista! 
- Dzięki. - uśmiecham się sztucznie.
- Ale małe jest piękne. - całuje mnie w kark. - Dla mnie jesteś idealna. Troszkę martwi mnie twój wygląd, bo w końcu czuję twoją każdą kość, gdziekolwiek cię nie dotknę, boję się, że cię zaraz złamię, serio... Masz zaburzania odżywiania...
- Nie mam... - wtrącam.
- Masz. - patrzy na mnie karcąco.
Okręcam się do niego przodem i spoglądam mu w oczy. Tak bardzo błyszczą... Jak ocean w którym się wciąż topię. Czy ktoś mi pomoże?
- Uważasz, że jestem silna? - pytam.
- Najsilniejsza ze wszystkich. Nie raz powaliłaś na ziemię kogoś 5 razy większego od ciebie tymi dwoma nitkami makaronu spaghetti. - śmieje się radośnie. - Wchodźmy do tej wody, bo ostygnie.
Finnick rozbiera się ze swoich ciuchów, a ja w tym czasie wchodzę do wanny. Woda parzy moje ciało co cholernie boli, ale z drugiej działa kojąco. Finnick dołącza do mnie, po niedługiej chwili. Siedzimy w ciszy patrząc na siebie wzajemnie. Mężczyzna bierze mnie za ręce i okręca plecami do siebie. Czuję, jak tuli mnie do pleców.

środa, 3 lutego 2016

[11] Climbing out back the door, didn't leave a mark. No one knows it's you Miss Stone. Found another victim but no one's gonna find Miss Stone.

- Obudź się księżniczko! - lodowata woda chlusta mi prosto w twarz.
Podnoszę głowę z morderczym wzrokiem i kpiącym uśmiechem. Ba! Szczerzę się jak psychopatka! Czuję, że mam straszne zasinienia pod oczami, powieki naprawdę są ciężkie, a brak snu jeszcze pogarsza mój stan, w wyniku tego robię się gorsza od samego diabła.
- Tak, kochaniutki? - ukazuję swoje dołeczki w policzkach.
- Powinnaś żreć glebę. - przejeżdża mi nożem kuchennym po policzku rozcinając go lekko.
- Powinnam robić wiele rzeczy w tej chwili. - spluwam mu w twarz. - Więc grzecznie rozwiąż mnie, albo zrobię ci taką jazdę, że będziesz w podskokach leciał do swojej parszywej matki z płaczem. No już...
- Czekam na tą chwilą, skarbie. Lubię oglądać cię w akcji. To lepsze niż porno z tobą w roli głównej. Wierz mi. Jesteś na ciągłym podglądzie. A ten twój nowy kochaś? Jak mu tam? Zack? A nie! Zayn. To arab. Finnick nie jest zazdrosny? - kpi.
- Też lubię oglądać siebie w akcji... Lubię siebie oglądać. Nie martw się o Finnicka, jest dużym chłopcem. Radzi sobie świetnie. Wiedziałeś, że chciał być aktorem? Ma prawdziwy talent aktorski. Uwodzi mnie to w jaki sposób oferuje mi cukier w kostkach. Kocham to. - marszczę zadziornie nos.
Mężczyzna wymierza we mnie prawy sierpowy, razem z krzesłem przewracam się. Mam rozciętą wargę, z której sączy się krew. Czuję ten metaliczny posmak krwi. Patrzę na oprawcę i oblizuję seksownie wargi.
- Mocniej nie umiesz? - prowokuję go.
- Chcesz mocniej? A co powiesz, kiedy wsadzę ci mojego fiuta prosto w ryj? - pyta.
- Nic nie powiem. - wzruszam niedbale ramionami. - Po prostu cię ugryzę.
- Podnieście ją i zdejmijcie jej spodnie. - wysoki mężczyzna z bojlerem zamiast brzucha rozpina swoje spodnie i wyciąga członka z bokserek.
Dwóch goryli mnie trzyma za ramiona, ale jeszcze nie zorientowali się, że mam rozwiązane kostki. Ups? Będzie boleć? Tak myślę... Stoję, w samych majtkach i staniku, spokojna, opanowana... Luz blues, jak to powiadają.
- Nikt cię nie uratuje, kochanie... - mężczyzna napiera na mnie, ale ja nadal zachowuję spokój.
- Nikt nie musi mnie ratować. Umiem o siebie zadbać. - niewinnie się uśmiecham.
- Czyżby? - pyta i uśmiecha się wrednie. Chwyta za gumkę moich czarnych koronkowych majtek.
- Nie radzę. - mówię przez co przerywa swoją czynność.
- Niby dlaczego? Wstydzisz się? Przecież już to ci kiedyś zrobiłem... Piękne wspomnienia na utratę swojego dziewictwa, prawda? - drugą dłonią jeździ po moich piersiach i nagim brzuchu.
- Spędziłam 3 miesiące w szpitalu, przez tą utratę dziewictwa. - warczę. - Powiedziałam, nie radzę zdejmować ci ze mnie moich majtek.
- Zaryzykuję. - wzrusza ramionami, a po chwilę krzyczy. - Ty pierdolona dziwko!
- Biedactwo zacięło się w paluszki. - śmieję się.
DZIĘKI JAPONIO! PO RAZ KOLEJNY RATUJESZ MI TYŁEK!
- Masz żyletki przy cipie?! - wrzeszczy.
- Oj ostrzegałam, nie udawaj, że jesteś zaskoczony. - wywracam niedbale oczami.
Latynos wstaje wyciera krew ze swoich palców w elegancką koszulę. Uderza mnie z pięści w twarz, potem w brzuch. Wkurzam się i chwytam paska faceta, który trzyma mnie. Robię wykop, uderzając obiema stopami w twarz Carlosa, a jego kompana Martina uderzam głową. Opadam równo na nogi. Z tyłu majtek wyciągam kolejny nożyk i rozcinam sznury krępujące moje dłonie. Rozmasowuję swoje nadgarstki i chwytam za buty, które jako jedyne, nie licząc bielizny ocalały z całej garderoby. Ze stołu zgarniam jeszcze pierwszy lepszy pistolet i strzelam w Martina. Podchodzę do Carlosa, zaraz po założeniu butów.
- Tak a propos żyletek przy cipie... - mówię i przykucam. - To nie żyletki, tylko japońska żyłka, cienka jak cholera i zrobiona z bóg wie czego i jeśli nie chwyci się jej odpowiednio można się pokaleczyć... No popatrz, popatrz... Mogliśmy się zaprzyjaźnić, wiesz? Teraz, zanim ci wyświadczę przysługę i cię zabijam zadam jedno, bardzo ważne pytanie, a ty mi grzecznie odpowiesz, albo odstrzelę ci kutasa, ręce i nogi, żebyś tu w katuszach mógł zdychać... Kto pragnie mojej głowy?
- El que se brilla más que el sol. El que se es más rápido que la luz... Aquel cuyo nombre nadie sabe. El que mató a sus padres...- sapie.
- Dziękuję, za tą cenną wskazówkę. Dalej sobie poradzę. - z kamienną twarzą strzelam mężczyźnie prosto między oczy.

[10] And I see fire - hollowing souls, I see fire - blood in the breeze

- Nie powinieneś... - szepcę odsuwając się do niego.
- Musiałem... - zagryza dolną wargę. - Po prostu musiałem...
Kręcę głową i biegnę przed siebie. Uciekam. Tylko przed czym? Przed uczuciem miłości do Finnicka, czy przed nim samym? Nie wiem, czy biegł za mną, czy chociaż wołał moje imię... Ciemność i cisza mnie otoczyła. Nie wiem kiedy, ale znalazłam się na plaży. Otarłam łzy i spływający po policzkach makijaż. Usiadłam na wilgotnym piasku i patrzyłam na horyzont.
- Witam. - rozpoznałam głos Mulata.
- Zayn... - uśmiechnęłam się na jego widok. - Śledzisz mnie?
- Właściwie to śledzę swoją młodszą siostrę. - wskazał na brunetkę, znajdującą się kilkanaście metrów od nas. - Mieszka tu od niedawna, rodzice prosili mnie o kontrolę.
- Tak, tak... Po prostu powiedz, że jesteś nadopiekuńczym bratem. - śmieję się.
- Masz mnie. Ja i Wal wciąż się kłóciliśmy za dziecka, cholernie wkurzał mnie ten glut, ale i tak zawsze będzie dla mnie moją małą siostrzyczką, nie? Rodzina jest tylko jedna... - mruczy. - Także ten tego... Co robisz w nocy na plaży w LA? Nie powinnaś tulić się do swojego chłopaka w Londynie?
- On nie jest moim chłopakiem. - wywracam oczami. - Jest byłym chłopakiem...
- Ale tam gdzie ty, tam i on, zgadza się? - uśmiecha się szeroko.
- Taa. Mamy tu kilka spraw do załatwienia. - marszczę nos.
- Rozwód? - żartuje.
- Przestań... - daję mu kuksańca w bok.
- Dobra, dobra. Przyszłaś sama? - pyta.
- Tak... I najwidoczniej się zgubiłam, bo nie wiem, jak wrócić do hotelu... - wzruszam ramionami.
- Ah kobiety... - wzdycha. - Ciężko zadzwonić do swojego byłego? Przybędzie tu na białym koniu i zabierze cię do zamku...
- Telefon się rozładował. - wytykam mu język.
- Więc chodźmy się upić. - zaproponował.
- Ciągniesz mnie na drinka, gdy ja martwię się o swój bezpieczny powrót do hotelu. - mówię. - Ah mężczyźni...
- No według badań, mężczyźni są mniej rozważni od kobiet, więc nie dziwne, że rzucam ci taką propozycję. Znając życie nie pamiętasz niczyjego numeru telefonu, żebyś mogła zadzwonić z mojego telefonu i nie przyjrzałaś się nazwie hotelu, żeby pojechać taksówką, a nawet jeśli nie masz przy sobie pieniędzy. - tłumaczy.
- Masz mnie. - opadam na piach. - Możemy tu trochę poleżeć? Nie mam specjalnej ochoty tłuc się po mieście...
- W porządku. - położył się obok mnie. - Płakałaś...
- Nie. - odpowiadam.
- Nie pytałem. - uśmiecha się lekko. - Czy to przez niego?
- Nie... Tak... Sama nie wiem... - patrzę na niebo, natomiast Zayn nie odrywa ode mnie wzroku.
- Wyżal się. Ulży ci. - szturcha mnie łokciem.
- To skomplikowane. - mówię.
- Obiecywał ci miłość i to, że nigdy cię nie zostawi, a tak naprawdę kłamał, bo wyjechał bez słowa i wrócił, żeby cię odzyskać? - pyta.
- Może nie aż tak skomplikowane. - mruczę.
- Jestem facetem. - śmieje się.
Lubię rozmawiać z Zaynem. Wydaje się być inny niż reszta facetów, ale wiem, że nie mogę dać się zwieść. Zaraz po tym, jak siostra oświadcza mu, że wraca do domu, rozmawiam z nim jeszcze chwilę. Tak pół nocy. Może dłużej. W końcu olśniewa mnie, jak nazywa się mój hotel z telefonu Zayna zamawiam sobie taksówkę. Gdy żółty samochód podjeżdża dziękuję mężczyźnie, za dotrzymanie mi towarzystwa i wsiadam do auta. Miejsce, do którego zawozi mnie kierowca nie jest moim hotelem, lecz opustoszałym hangarem. Świetnie. Zostałam ogłuszona, a przed moimi oczami zapadła ciemność.

[9] I'm in California, dreaming about who we used to be

12-godzinny lot zmęczył mnie, lecz nie na tyle, bym nie mogła wyjść z hotelu na spacer. Los Angeles jest pięknym miastem. Szczególnie nocą. Robi się w tedy przyjemnie, jest chłodniej, wieje lekki wietrzyk... Dużo myślę o swoim życiu. Rozpatruję przeszłość, analizuję teraźniejszość i dociekam, co może przynieść mi przyszłość...Większość moich myśli zaprząta sam Finnick Odair. Moja pierwsza miłość, osoba, za którą byłam w stanie zabić wszystko i wszystkich, łącznie ze mną, osoba, która była dla mnie wszystkim, całym moim światem... Co się z nami stało? Kiedy to wszystko się zepsuło? Czy to było wtedy, kiedy Finnick dostał SMS'a w stylu "Zabij ją, chcę jej głowy na moim biurku"? A może od dawna byłam jego celem? Pewnie chciał uśpić moją czujność i wtedy mnie zabić, ale czemu wcześniej tego nie zrobił? Czy rzeczywiście mnie kocha tak jak mówi? Czemu wyjechał bez słowa i wrócił?
- Silver! - o wilku mowa.
Nie odwracam się, nie zatrzymuję, nie spowalniam, ani nie przyspieszam kroku. Po prostu idę przed siebie. Naglę czuję, jak ciepła bluza spoczywa na moich ramionach.
- Jest zimno. Przeziębisz się. - mówi.
- Jakbyś o to dbał... - wywracam oczami, ale zapinam bluzę pod samą brodą. Lubię męskie bluzy.
- Dbam. - odpowiada.
Zapada cisza. Żadne z nas nie chce się odezwać. Nie przeszkadza mi milczenie. Nie masz nic miłego do powiedzenia - nie odzywaj się wcale. Zachowuję twarz pokerzysty, staram się nie rzucić na blondyna z pięściami. Jestem taka wściekła... Kobiety są silne, Silver, mogą wiele znieść, smutek, gniew, obojętność, ale ważne jest to, żeby nie pokazywały, jak bardzo są zranione - mówiła mi mama. Ma cholerną rację. Nie mogę pokazywać jak bardzo mnie zniszczył razem ze światem.
- Sądzisz, że kłamię? - pyta nagle.
- Przecież nic nie mówię... - burczę nieprzyjemnie.
- Chodzi mi o całokształt, Silver. - mówi. - Nie ufasz mi, nie wierzysz w moje słowa. Najpierw chciałaś mnie zabić, dobra ja miałem takie zlecenie, żeby rzucić się na ciebie z bronią, ale później bezczelnie rzuciłaś mnie na pożarcie bestii w postaci człowieka o imieniu Cassidy, w zamian za uratowanie życia przed nią i tak dalej, powiedziałem ci wszystko, co wiedziałem. Podzieliłem się z tobą cennymi informacjami, za które mogą mi urwać jaja...
- Ja też ci mogę urwać jaja. Albo ta bestia o imieniu Cassidy. Sądzę, że dla niej to nie problem. - zatrzymuję się i patrzę mu gniewnie w oczy. - Nie uratowałam ci życia, bo mi na tobie zależy - guzik prawda - Skąd masz pewność, że zaraz po tym, jak znajdę morderców rodziców, nie zabiję też i ciebie? Nie będziesz już mi do niczego potrzebny...
- Kłamiesz. - unosi groźnie palec wskazujący. - Nienawidzę kłamców.
- Finnick, otwórz oczy do cholery! - krzyczę. - Świat jest pełen kłamców! Każdy jest pierdolonym kłamcą i krętaczem! Pff. Odezwał się najbardziej uczciwy i prawdomówny... Żal mi ciebie. Możesz mi wciskać te swoje kity o miłości ile chcesz, ale nie licz, że dam ci się omotać wokół palca, bo to ja już zdążyłam sobie owinąć ciebie.
Ruszam przed siebie, zostawiając go w tyle. Zupełnie osłupiał. Jest zdumiony moimi słowami, lecz po niedługiej chwili dogania mnie. Chwyta mnie za rękę, splata palce i zaciska ucisk.
- Co ty robisz?! - warczę, nie mogę się wyrwać, trzyma za mocno.
- Jesteś w Los Angeles, jednym z najbardziej niebezpiecznych miast Stanów Zjednoczonych. Jeśli są tu mordercy twoich rodziców, od razu dostaniesz kulkę w łeb. - mówi. - Zachowuj się spokojnie i nie zwracaj na siebie uwagi.
- Jestem spokojna, idioto. Przynajmniej staram się, bo wciąż mnie wkurwiasz! - piszczę rozwścieczona. - I wiesz co jeszcze..?
Nie było dane mi dokończyć. Jego usta mnie powstrzymują, kiedy spoczywają na moich. Zaczyna nimi powoli poruszać. Przez chwilę stoję otumaniona. Prosi mnie, bym odpowiedziała na pocałunek, a ja jestem na skraju rozpaczy. Łza płynie mi po policzku, ale wczuwam się w jego rytm. Nikt oprócz niego, nikt oprócz mnie, nikt oprócz nas. Nasze ciała razem... Finnick chwyta w swoje dłonie moje policzki i całuje delikatnie moje usta. Jakby muskała mnie chmurka. Takie to właśnie uczucie. Pierdolona delikatna chmurka. Zdecydowanie wolę te, z których zaraz zacznie walić grad, albo porządna ulewa. Finnick nie jest tego typu chmurką. Ugh!
To jest nasz raj i nasza strefa wojny...

wtorek, 2 lutego 2016

[8] My enemy, my ally

[2 miesiące później]
Finnick dochodzi do siebie, powiedział nam wszystko to co wiedział o swoim szefostwie. Nie było tego zbyt wiele, ale wystarczyło, by Cassidy znalazła jakiś ślad. Doprowadziło nas to, aż do słonecznej Kalifornii, skąd były wysyłane maile. Numerów telefonicznych nie udało nam się namierzyć, gdyż wiadomości same ulegały zniszczeniu. Nikt prócz mnie nie ufa blondynowi. Twierdzą, że Finnick może być częścią jakiegoś większego planu. Ja nie mam nic do stracenia. Niech mnie zabiją, lecz najpierw ja chcę zabić tego, kto osierocił mnie i Kyle'a.
Nigdy nie latałam samolotem, wcześniej nie było takiej potrzeby, a z resztą przerażają mnie wysokości. Dostaję ataku paniki, więc pod tym względem łatwo mnie złamać.
- Gotowa? - pyta Kyle, wychylają głowę zza drzwi.
Kiwam delikatnie głową. Cassidy i Isaac idealnie zabezpieczyli całą naszą podręczną broń, tak, by policja, ani specjalne bramki na odprawie nic nie zauważyły. We włosy wpięłam kogai, specjalną szpilę do włosów. Moja jedyna broń, jaką mam przy sobie, reszta jest w torbie i czuję się z tym źle. Nie ma żadnej taksówki, Cass i Isaac dbają o anonimowość. Tym razem prowadzi Lahey, od razu czuję się bezpieczniejsza. Mam pewność, że nie zginę w wypadku samochodowym. Wychodzimy z auta, Kyle - mistrz konwersacji i uwodzenia zarówno mężczyzn, jak i kobiet - załatwia nam bilety w pierwszej klasie za grosze, jakie trzeba zapłacić w klasie ekonomicznej. Spokojnym krokiem kierujemy się do odprawy i cierpliwie czekamy na własną kolej. Jamie wpuszcza mnie przed siebie, przechodzę przez metalową bramkę, zapala się czerwone światło. Każdy z nas zachowuje twarz pokerzysty.
- Mogę panią prosić? - czarnoskóry mężczyzna wskazuje na jakieś pomieszczenie i zaraz szybko tłumaczy - Mam obowiązek przeszukać panią.
- Ależ oczywiście. - uśmiecham się zalotnie.
No cóż, nic dodać, nic ująć, po prostu wdzięk jest u nas w rodzicie dziedziczny. Czasem potrafi być zabójczy. Dosłownie i w przenośni. Idę za nim. Otwiera drzwi i przepuszcza mnie przodem. W pomieszczeniu znajduje się drewniane biurko i krzesło ustawione na samym środku. W lewym kącie nieopodal drzwi jest ławeczka.
- Proszę się opróżnić wszystkie kieszenie i rozebrać się. - ochroniarz przełyka z trudem ślinę.
Zsuwam ze stóp brązowe sandałki na obcasie. Odpinam jeansowe spodenki i powoli je ściągam. Nadal nie tracę kontaktu wzrokowego z ochroniarzem. Zrzucam z siebie biały top, uprzednio zdejmując z głowy okulary przeciwsłoneczne i ukochany brązowy kapelusz. Zauważam, jak facet nerwowo ociera stróżki potu z czoła, kiedy bieliznę też ściągam.
- J-Ja m-muszę panią prze-prze-przeszukać... - duka. - Rę-ręce, niech, pani... Położy na biurku i rozstawi nogi.
Ciężko oddycha, a ja bez problemu i powoli wykonuję jego rozkazy. W białych gumowych rękawiczkach dokładnie mnie przeszukuje. Czuję, jak ręce mu się trzęsą. Uśmiecham się pewnie siebie. Facet mruczy pod nosem, że mogę się ubrać i już bez przechodzenia pod bramką, mam się udać dalej. Odchodzi ode mnie, ale nie wychodzi z pomieszczenia, więc odwracam się do niego przodem i zaczynam ubierać. Bez pośpiechu. Samolot nie zając, nie ucieknie. Mężczyzna czerwienił się strasznie, jakby miał zaraz eksplodować. Wzdycham i biorę swój kapelusz do ręki.
- Musimy to kiedyś powtórzyć. - mrugam do niego i wychodzę z pokoju.
Kawałek dalej stoją moi przyjaciele, więc do nich dołączam.
- I co? - pyta Cassidy.
- Bułka z masłem. - śmieję się.
- Zabiłaś go? - pyta Isaac.
- Jeszcze chwila, a sam by zszedł na zawał. Nie tknęłam go palcem. Jest cały i zdrów. - tłumaczę. - Tak sądzę...
- Chodźmy na ten samolot. - wywraca oczami Kyle.
- Zazdrościsz, bo jestem lepsza w uwodzeniu niż ty! - śmieję się i daję kuksańca bratu w ramię.
- Chciałabyś! - oburza się.
- Serio, stary. Ona jest laską. Laski zawsze uwodzą lepiej. - odzywa się Isaac, a Cassidy mrozi go wzrokiem.
Śmieję się na parę. Idę tanecznym krokiem.
- Zakład, że uwiodę tamtego dziadka? - pytam i dyskretnie wskazuję palcem na staruszka czytającego krzyżówkę.
- Wydaje się zbyt wredny. Nie dasz rady, ale niech ci będzie, chcę ci się zaśmiać w twarz jak przegrasz. Ja biorę tą babcię, która okłada torebką ochroniarza. - nakierowuje mi delikatnie palcami głowę w kierunku opisywanej przez niego osoby. 
- Co ma wygrany? - pytam.
- Robienie prania jest nudne i oklepane... - burczy.
- Tak samo jak gotowanie. Nie lubię jeść zbyt dużo, a nie chcę, żebyś się nudził. - uśmiecham się przebiegle.
- Nie bądź taka pewna siebie, bo jeszcze tego pożałujesz. - śmieje się mój brat.
- Niech wygrany strzela do przegranego. - rzuca Cassidy.
- Bądź człowiekiem. - prycha Isaac.
- To jest dobre! - mówię. - Cass, jesteś genialna!
- Ej, ja chcę jeszcze mieć chłopaka, wiesz, Silver? - wtrąca się Jamie.
- Czy ty twierdzisz, James, że przegram? - pyta szorstko Kyle do swojego faceta.
- Ouch! - śmieję się. - Pojechał ci i to konkretnie. BURN!
- Niech będzie strzelanie. - brat wyciąga do mnie dłoń.
- Oczywiście, ale nie pozabijajcie się. - mówi błagalnie James.
- Podtrzymane. Jaki czas? - pytam i ściskam rękę brata.
- 27 minut do lotu. - odlicza Finnick. - Za chwilę musimy być w samolocie.
- 10 minut. - mówi Kyle.
- 5 minut. - odpowiadam.
- Stoi. - mruczy.
- Gotowi. Do startu. Start! - mówi Cassidy.
Szybkim, całkowicie naturalnym krokiem podchodzę do starszego mężczyzny.
- Dzień dobry... - uśmiecham się zalotnie, ale staruszek nie odkleja wzroku od swojej krzyżówki.
- Jak dla kogo. - burczy.
- Mógłby mi pan pomóc? - siadam blisko niego. - But mi się popsuł.
Kładę mu swoją nogę między jego i kostką ocieram o jego krocze.
- Zepsuł ci się? Hm, jaka szkoda. - wydaje się być nie wzruszony.
- Jest pan majsterkowiczem. - zauważam, mężczyzna zwraca w końcu na mnie uwagę.
- Czyżby, pani Sherlock? - patrzy na mnie znad gazety.
Przybliżam zmysłowo usta do jego ucha i szepczę.
- Wiem więcej, niż to się panu wydaje. Nie doszorował pan brudu za paznokciami i raczej nie liczyłabym na cud, że to samo zniknie. Na lewej dłoni ma pan duży siniak, co by wskazywało na uderzenie kluczem szwedzkim, prawdopodobnie cios zadała żona furiatka, podczas kłótni o jedno piwo za dużo, a pan... - mówię.
- Czego chcesz, dziewczyno? - pyta nieprzyjemnie.
- Jest pan mną oczarowany moją inteligencją, sprytem, urodą... A ja chcę, żeby naprawił mi pan bucik... - szczerzę się.
- But jest w stanie idealnym. - drapie się po łysinie.
Wyciągam z włosów kogai i przecinam pasek od buta.
- Doprawdy? - udaję zaskoczoną.
Mężczyzna uśmiecha się i naprawia mój but.
- Na prawdę jestem oczarowany tobą, dziecko. - patrzy ukradkiem na mnie.
- Serio? Przecież jestem zimnokrwistą suką bez uczuć i serca... - mruczę.
- Nie jesteś nią... - odpowiada. - Wiesz o wiele więcej, niż ci się zdaje. Wiem kim jesteś...
- Zna mnie pan? - pytam.
- Można by tak rzec. - uśmiecha się. - Gotowe. Do zobaczenia w pobliżu, dziecko.
Z gracją odchodzę, wracam do przyjaciół. Szepcę na ucho Cassidy, by szybko sprawdziła tego faceta. Po chwili wraca Kyle. Żali się, że babcia przez ten cały czas biła go torebką. Wygrałam.
- Dobra, panno idealna... - mówi Kyle. - Podbij do babci i niech przestanie lać ludzi tą marną podróbką Marca Jacobsa.
- Wporzo. - prycham i namierzam swój wzrokiem cel.
Mam już obmyślany plan. Wdech, wydech...
- Faceci to świnie. - opieram się o ścianę, obok której stoi babcia, mój płaczliwy głos zwraca na mnie jej uwagę.
- A żebyś wiedziała, złotko. - wypuszcza ze świstem powietrze. - Co się dzieje, kochanie?
Złotko? Kochanie? Oh, babciu, już cię mam!
- Widzi pani tamtego przystojniaka? - wskazuję palcem na Kyle'a. - To mój mąż.
- Ależ dziecko, ty jesteś taka młodziutka i masz już męża? - robi wielkie oczy ze zdziwienia.
- Mam iście latynoskie korzenie, jestem urodzoną romantyczką. Poślubiłam go 4 lata temu, gdy miałam 16 lat... - wzdycham.
Eeeerror. Kurde, gdybym po pierwsze primo, poślubiła Kyle'a było by to kazirodztwo, sori brother, ale nie pociągasz mnie w TEN sposób, po drugie primo, gdybym poślubiła Kyle'a 4 lata temu, miałabym 14 lat, więc oskarżyli by Kyle'a o pedofilię. Heh. Śmiesznie by wtedy było. Oh, jak bardzo pojebany jest ten świat.
- Tacy młodzi... - mówi pod nosem. - Zranił cię?
- Oh i to jak! - udaję rozpacz. - Stwierdził, że jestem bezguściem i nie podobają mu się lazurowe firanki do kuchni, które wybrałam!
- Co za facet! - tupie nogą rozwścieczona.
- W dodatku - uwaga, uwaga, będzie atak furiatki. - Powiedział mi, że przypominam mamuta w trawiastej spódniczce.
- No to już jest szczyt! - krzyczy w szale wściekłości. - Wierz, mi mam podobny problem z tym samym prykiem, co siedzi tam na ławce i rozwiązuje krzyżówki. Idziemy do twojego męża z nim pogadać!
- Por favor, nie warto z nim rozmawiać... - zatrzymuję ją. - Po prostu potrzebuję, kobiecego wsparcia, kogoś, kto by mnie objął i powie, że jest ze mną! Chicas powinny się trzymać razem, czy nie?
- Masz rację. - tuli mnie mocno. - Jesteś ponad tym dupkiem.
- Ma pani całkowitą rację. Gracias, chica. - całuję ją delikatnie w policzki i odchodzę.
Kyle i reszta grupa czekali na mnie dłuższy kawałek dalej. Wsiedliśmy do samolotu. Obok mnie zagrzał miejsce Finnick.
- I just can't stop loving you... - nuci pod nosem. - And if I stop, then tell me just what will I do... Oh I just can't stop loving you...

poniedziałek, 1 lutego 2016

[7] That's a secret, can you keep it?

Finnick jest zdumiony moimi słowami. Przecież jeszcze parę godzin temu, ja ledwie powstrzymywałam się od słodkiej chęci zabicia go. Kładę miskę i resztę rzeczy obok rozwalonego krzesła i pomagam mężczyźnie podnieść się do siadu. Moczę szmatkę, skręcam ją, by ociekł z niej nadmiar wody i jak  najdelikatniej dotykam czoła Finnicka. Syczy głośno, więc go uciszam. Subtelnie obmywam mu twarz i szyję, chcąc nie sprawić mu bólu. Blondyn stara się nie wydawać z siebie żadnych dźwięków, ale dziko krzyczy, kiedy przykładam mu wacik polany wodą utlenioną do rany. Pytam go jeszcze o rany w innych miejscach, a on odpowiada, że oprócz siniaków nic mu jak na razie nie dolega. Wtedy dostrzegam ogromną plamę krwi na torsie. Niemalże rozrywam koszulę, w którą był odziany i widzę cholernie wielkie rozcięcie. Morduję go wzrokiem i zabieram się do opatrywania rany. Finnick stracił dużo krwi, jednakże cudem udaje mi się zatamować krwotok. Sprawdzam rany na ramionach i udach, jakie powstały od kunai i decyduję się je tylko obandażować.
- Dlaczego to robisz? - pyta słabo.
Dobre pytanie, rzuca podświadomość.
- Bo chcę. - odpowiadam mu.
- Kłamiesz, Kosogłosie... - chwyta moje policzki i zmusza mnie do spojrzenia mu w oczy. - Dlaczego to robisz? Przecież mnie nienawidzisz. Złamałem obietnicę... Kochasz mnie jeszcze, tak? Dlaczego mnie jeszcze kochasz? Jestem potworem! Zraniłem cię i mogę to zrobić jeszcze raz i tak do usranej śmierci!
Barwa jego głosu zmieniła się na niski i szorstki. Doskonale pamiętam Finnicka Odaira, który wręcz nie znosił kłamstwa i sprzeciwu. Gdy go poznałam, bałam się jego oblicza, lecz dojrzałam w nim światełko dobra, nadzieję na nowy, lepszy start...
- Nikt nie jest doskonały. - mruczę. - Nie da się już mnie zranić... Na nic twoje starania. Oboje jesteśmy potworami zepsutymi do szpiku kości...
- Przyjechałem cię zabić... - syczy.
- Nie zrobisz tego. - zadziwia mnie własna pewność siebie i opanowanie. - Znam cię, Finnick. Za bardzo ci na mnie zależy, więc powiedz, co naprawdę cię tu sprowadza... Kochasz mnie jeszcze, tak? Dlaczego mnie jeszcze kochasz? Jestem potworem! Morduję i czerpię z tego przyjemność... Ogarnęła mnie zazdrość, chorobliwa chęć mordu, bo obwiniam każdego o śmierć moich rodziców. Tobie też to mogę zrobić. Też mogę cię zabić, jeśli tego zachcę. Będę miała w dupie to, jak bardzo cię kocham i podetnę ci gardło, powoli, ze stoickim spokojem. Później będę kąpać się w twojej pierdolonej krwi, jeśli będę miała taki kaprys... 
- Wróciłem tu, bo chciałem cię znów zobaczyć... - mówi. - Umierałem każdego dnia, nie mógłbym cię zabić. A nawet jeśli, później zabił bym siebie. Nie umiem, bez ciebie żyć, Silver. Jesteś dla mnie wszystkim...
Z kamiennym wyrazem twarzy, zabieram to co tu przyniosłam i bez słowa wychodzę. Ponownie rzucam wszystko w kuchni, obmywam dłonie i twarz z krwi Finnicka. Ponownie dałam mu się omotać. Serce mi wali jak szalone, nie mogę złapać tchu. Słyszę kroki, odwracam się, gdy słyszę odchrząknięcie. Kyle patrzy z troską w oczach. Spuszczam głowę i wzdycham cicho. Zawodowa zabójczyni kocha aż po uszy swojego niewolnika... 
- Czy on...? - zaczyna, ale z trudem próbuje dokończyć. - Co ci powiedział?
- Nie wie, kto zamordował rodziców... - szepcę.
- Nie o to mi chodziło. - ponownie odchrząkuje.
Dokładnie wiem co miał na myśli. Czy powiedział mi, że mnie kocha? Może nie wprost, ale powiedział. Czy powiedział mi, że zależy mu na mnie? Na to wychodzi, skoro stwierdził, że nie umie beze mnie żyć... Czuję uporczywy wzrok Kyle'a, który mnie mierzy wzdłuż i wszerz, nienawidzę kiedy tak patrzy...
- Będzie dobrze. - Kyle podchodzi do mnie i obejmuje mnie mocno.
- Wątpię. - mruczę w jego ramię. - Mam złe przeczucia.
- Po prostu poddaj się swoim uczuciom. Ich nie oszukasz. - brat minimalnie się ode mnie odsuwa, by mógł mi spojrzeć w oczy.
- Nie mogę, Kyle. - rozpłakałam się jak dziecko.
Nie jestem twarda. Łatwo mnie zniszczyć. Finnick mnie zniszczył. Wszystko co mnie otacza mnie niszczy. Powoli wypala od środka. Oddycham ciężko. Kyle gładzi mnie po plecach. Wciąż powtarza, że dam radę, że jestem silna... Że jestem Kosogłosem...

[6] And he promised me forever and a day we'd live as one. And he promised me in secret. That he'd love me for all time. It's a promise so untrue. Tell me what will I do?

Siedziałam pod ścianą i obracałam noże w ręku. Finnik przestał już się wierzgać na krześle, by poluźnić ucisk lin na rękach.
- Nudzi mi się. - burczy Cassidy.
Podaję jej jeden z noży.
- Nie w twarz, ani w tułów. Muszę go przytrzymać na trochę przy życiu, jest mi potrzebny. - mówię.
Dziewczyna mamrocze coś pod nosem z niezadowolenia i wbija kunai boleśnie w udo Finnicka. Mężczyzna krzyczy z bólu, ale na mnie, ani Cass nie robi to żadnego wrażenia. Rzucam umiejętnie nóż w ramię chłopaka. Później w drugie. Mówię Walker, żeby rozwiązała go. I tak nie ucieknie, bo Cass wbiła mu nóż w drugie udo.
- Nie wiem kim jest morderca! - sapie Finnick.
- Wiem, że nie wiesz... - kiwam głową. - I wątpię, żeby zaczęli cię szukać. Jesteś tylko jednym z wielu, zginiesz, a znajdą sobie następnego, lepszego.
- To po cholerę mnie tu trzymasz, co? - pyta kpiąco.
- Stęskniłam się. - uśmiecham się krzywo.
- Nie znajdziesz mojego szefa, nawet ja nie wiem kim on jest. i gdzie jest. Po prostu dostaję SMS'a ze szczegółami i to co będzie mi potrzebne jest już w moim mieszkaniu. - tłumaczy.
- Ja może go nie znajdę... - mruczę. - Ale Cassidy ma swoje sposoby, żeby go znaleźć.
- Nie dacie rady. - odpowiada blondyn.
- Zakład? - prycha Cassidy.
- Jest twój Cass. - wstaję z podłogi. - Idę spać. Nie stosuj mongolskich tortur. Zachowaj to dla mnie. Dawno nie ćwiczyłaś boksu, z tego co słyszałam.
- Oj bardzo dawno. - Cass strzeliły kostki w palcach.
Wychodzę z piwnicy i nagle czuję się słaba, bezbronna i zraniona... Ciężko stawiam kroki na schodach. Nogi jakby odmawiają mi posłuszeństwa. Słyszę jak Finnick jęczy z bólu. Czuję się jakby to mnie torturowano i bito. Ledwie dochodzę do pokoju, w którym miałam spać. Cisza. Tu już nic nie słyszę. Zero krzyków, zero jęków, kompletnie nic. Nie słychać nawet tej zaciętej konwersacji jaką toczą chłopaki w salonie. Temat ich debaty to "Czym lepiej się zabija: Desert Eaglem, czy japońskimi sztyletami?" Isaac jest za Desert Eaglem, jego argument to "po prostu strzelasz i po problemie, nawet się nie spocisz, ani nie zmęczysz...". James uporczywie próbuje wbić do głowy swoim towarzyszom, że noże do rzucania są najlepsze, "bo robią większe rany, a czasem, lecą szybciej niż nie jeden pocisk wystrzelony z pistoletu". Natomiast Kyle zacięcie broni swoich katan, "przetniesz raz a porządnie i masz pewność, że nikogo nie uratują, jeśli przetniesz kogoś w pół". Takie pierdolenie. Każda broń jest dobra. Jest cudowna, idealna... Perfekcyjnie dopasowana do ludzkiej dłoni. Zza skarpety wyciągam mały nożyk, odwzorowany na kunai. Miniaturka kunai, heh. Rozbieram się do bielizny i całą broń jaką mam przy sobie wrzucam do torby, zostawiając tylko jeden normalny kunai, który chowam pod poduszką. Mimo iż oczy same mi się kleją do snu, coś nie pozwala mi zasnąć. Jest to denerwujące. Wstaję i biorę swój nóż, po czym chowam za gumkę majtek. Na ramiona zarzucam czarną rozpinaną bluzę z białym zamkiem. Zapinam ją do połowy i jak najciszej tylko umiem wychodzę boso ze swojego pokoju. Człapię po panelach, staram się stawiać kroki tak, by nie zaskrzypiała podłoga. Staję w progu kuchni i myślę, czemu akurat moje nogi przyprowadziły mnie tu. W końcu odzywa się moja humanitarna strona, ten cichutki głosik, tłumiony przez resztę organizmu i umysłu. Finnick, podpowiada. No tak, zostawiłam go na pastwę losu. Boję się pomyśleć co Cassidy z nim zrobiła. W jakim stanie go zostawiła. Na wszelki wypadek, zabieram ze sobą jakąś szmatkę, która chyba miała robić za ręcznik kuchenny, średniej wielkości miskę, która wygląda jak dla jakiegoś cholernie wielkiego zwierzęcia i nalewam do niej gorącej wody, znajduję też butelkę z bimbrem i apteczkę.
Chwila, odzywa się reszta rozumu, on cię zranił, a ty chcesz mu jeszcze pomagać?
- Racja. - szepczę sama do siebie i rzucam wszystko na blat, nie dbając o hałas jaki roznosi się po pomieszczeniu.
Humanitarna strona mnie uporczywie stara się przekonać mnie do podjęcia się działania pomocy Finnickowi, lecz rozum nie daje za wygraną. Po krótkiej wewnętrznej decyduję się zejść do Odaira i mu pomóc. W piwnicy panuje półmrok. Ogromne pomieszczenie rozświetla zaledwie jedna mała, słaba żarówka. Jednakże udaje mi się dojrzeć blondyna skulonego na ziemi, a obok niego szczątki roztrzaskanego krzesła. Widzę, jak krew znad brwi ścieka mu ciurkiem na policzek i brodę, kiedy ledwie podnosi głowę, by zobaczyć kto idzie.
- Silver... - sapie. - Sądziłem, że to Cassidy. Obiecywała, że wkrótce mnie dobije, czekam na ten moment, bo zaraz po niej, przyszło jeszcze 3 facetów...
- Shh... - klękam przy nim i kładę mu palec na ustach, by zamilkł. - Nikt cię nie dobije... Zajmę się tobą.

środa, 27 stycznia 2016

[5] I'm a warrior, I'm stronger than I've ever been... I'm a warrior, and you can never hurt me again...

- Nudzi mi się... - jęczy Kyle. - Może pójdziemy do klubu?
Cassidy zdejmuje z nosa okulary, swój wzrok odrywa od laptopa i patrzy jak na kosmitę na mojego brata.
- Do klubu? - pyta zbita z tropu.
- Od tygodnia nie mamy śladu i siedzimy w ukryciu. - mówi najstarszy - Powinniśmy to odstresować.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - rzucam. - Powinniśmy obmyślić jak możemy znaleźć morderców rodziców.
- Nie myślisz racjonalnie. - odzywa się Jamie. - Może Kyle ma rację. Powinniśmy zresetować swoje inteligentne mózgi i się porządnie zabawić.
***
grafika girl, sexy, and dressUbrana w skąpą czarną sukienkę od Cassidy stoję przed lustrem i ciemno-czerwoną szminką kończę swój wyjściowy makijaż. Oczy są wyraźnie podkreślone Smoky-eye w odcieniach szarości, przechodzące w czerń. Na szyi zawisł cieniutki srebrny wisiorek z kryształowym księżycem. Kryształowy księżyc wsuwa się między piersi.
Wzdycham ciężko. Po cholerę to wszystko? Wsuwam jeden nóż kunai za gumkę majtek. Związuję włosy w niedbałego koka z tyłu głowy. Kilka kosmyków z przodu wymyka się spod gumki i swobodnie opada. Patrzę sobie w oczy. Zapomniałam pomalować rzęsy tuszem, więc szybko to robię. Teraz jestem gotowa do wyjścia, jednakże nie jestem zbyt chętna. Mam złe przeczucia, aczkolwiek, moje przeczucia zamieniają się w pewność... To źle się skończy.
 - Znajdę, zatłukę i zajebię na śmierć. Gnój zginie. Zemszczę się. Jestem Kosogłosem. - po tych słowach do własnego odbicia w lustrze podchodzę do łóżka, siadam i ze spokojem zakładam swoje czarne obcasy na platformie. Jak się w ogóle na tym chodzi? To już łatwiej chodzić na kilku-metrowych szczudłach, niż na tym...
- Silver, jesteś gotowa? - do pokoju zagląda Isaac. - Właśnie ustalamy, kto nie będzie pił na imprezie, żeby robić za kierowcę, więc raczej musisz uczestniczyć w tych obradach...
- Ustal to z Jamie'm i Kyle'm. Wątpię, żebym przeżyła ten wieczór bez choćby promila alkoholu we krwi. - mówię.
- W porządku. - ciemny blondyn wychodzi.
Nie mija chwila, a ja dołączam do nich na dole. Wszyscy chwilę na mnie patrzą, ale bez słowa udają się do samochodu. Czuję się co najmniej dziwnie.Szczególnie wtedy, gdy sadzają mnie między dwóch wielkich facetów (Kyle'a i Jamie'go) z tyłu samochodu. Droga do klubu Nemeton zajęła nam (Cassidy) jakieś 10 minut. Z tego co mówił Isaac normalnie jedzie się godzinę, bez korków i tak dalej. Równą godzinę. Mam nadzieję, że Cass nie będzie prowadzić w drodze powrotnej. Nikt pewnie tego nie przeżyje.
Dzięki temu, że Cassidy i Isaac znają ochroniarza stojącego przy wejściu, bez problemu udaje nam się dostać do środka klubu. Jest bardzo tłoczno i duszno. Śmierdzi tu alkoholem i spoconymi cielskami. Pełno tu nastolatków, burzącymi hormonami. Z tego co widzę, klub jest nieźle urządzony, aczkolwiek nie czuję się tu dobrze. Nie lubię ludzi, to mój problem.
- Mamy tu zarezerwowaną lożę. - mówi do mnie Cassidy. - Tam, możemy odpocząć od ludzi.
- Soul Mate. - burczę. - Co powiesz na to, żeby tym wszystkim ludziom poderżnąć gardła?
- Marzenie. - śmieje się dziewczyna. - Wykonalne marzenie.
Jamie przyniósł nam jakieś drinki. Dopiero po kilku mocniejszych Cassidy dała zaciągnąć się Isaacowi na parkiet. Obserwowałam jak Kyle i Jamie ocierają się o siebie wzajemnie. Zdecydowałam, że też pójdę na parkiet i też będę się o kogoś ocierać! Czemu mam tu siedzieć sama i zapijać swoje smutki? Raz się żyje! Pożyczyłam od brata Jamie'go i zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki. Tak faceci zaczęli mnie sobie odbijać. Nagle po jakimś czasie staję jak wryta. Przede mną stoi sam Finnick Odair... Tempo niespodziewanie zwalnia, gdy bierze mnie za rękę i przyciąga do siebie. Kładzie dłonie na moje biodra, przesuwa się jeszcze bliżej do granic możliwości. Kołyszemy się razem w rytm nowej piosenki. Nasze ciała pracują jak jedno, płynnie i spokojnie. Wciąż patrzymy sobie w oczy. Jego usta wykorzystają się w uśmiechu, wręcz szczerzy się, gdy przybliża się twarzą do mojego ucha.
- Oddychaj... - szepcze i całuje mnie za uchem.
Opiera swoją głowę na ramieniu i rzeczywiście miał rację... Nie wiem kiedy, ale wstrzymałam oddech, przez co zawróciło mi w głowie. Finnick splótł nasze palce w jedność i zaciągnął mnie do wyjścia. Wszedł w ciemną, ślepą uliczkę. Oparłam się o mur i wzięłam kilka głębszych wdechów. Finnick wciąż wlepia we mnie wzrok.
- Zmieniłaś się, choć nie bardzo... Wciąż ta sama, a jednak inna... Inna, a jednak taka sama. - odzywa się.
- Na cholerę tu wróciłeś, Finnick? - syczę.
- Gdzie słowa tęsknoty? Gdzie "jak ja za tobą tęskniłam, tak bardzo cię kocham, oh Finnick!" - uśmiecha się krzywo, w policzkach ukazują się dołeczki.
- Pierdol się i twoje słowa tęsknoty! - krzyczę.
- Mam zlecenie. Tu w Londynie. Wysłali mnie, bo idealnie wpasowuję się w brytyjski klimat. Przyleciałem aż ze słonecznego Los Angeles i szczerze przyznam, że cholernie tęskniłem za tą ponurą pogodą. Idealnie mi przypominała ciebie. Też jesteś ponura i deszczowa. - mówi.
- Kiedyś ci to nie przeszkadzało. - burczę.
- I nadal nie przeszkadza. - podchodzi bliżej.
- Odsuń się ode mnie! - piszczę i przylegam jak lep do ściany.
- Przepraszam, jakiś problem? - podchodzi do nas jakiś Mulat.
- Tak. - mówię równo z Finnickiem, który mówi "Nie".
- Ten facet mnie napastuje. - mówię szybko
- Wcale nie! - broni się Odair.
- Odsuń się od niej, bo zrobię ci krzywdę. - mówi Mulat. - Chodź.
Mulat wyciąga do mnie rękę, którą chwytam.
- Wrócę, do klubu. - tłumaczę. - Tam są moi przyjaciele i brat.
- Wszystko w porządku, nic ci nie zrobił? - pyta troskliwie.
- Dzięki bogu nic... Dziękuję ci. Gdyby nie ty... - patrzę w jego brązowe tęczówki.
- Jestem Zayn. - wyciąga do mnie dłoń.
- Silver. - delikatnie ściskam jego rękę.
- Oryginalne imię. Znaczy coś, prócz srebra? - pyta.
- Szczerze mówiąc, nigdy nad tym nie myślałam... - odpowiadam. - Lubisz znaczenia?
- Bardzo. Znaczenia, metafory i przenośnie to mój konik. - śmieje się.
- Więc znasz znaczenie swojego imienia? - pytam
- Zayn z arabskiego oznacza Piękny, a Malik to Król, czyli jestem Pięknym Królem. - odpowiada.
- Ja jestem Srebrnym Kamieniem. Mało szlachetne, królu. - żartuję.
- Jesteś srebrna. - uśmiecha się. - Może to głupio zabrzmi, ale mogę postawić ci drinka?
- Nawet 2, jeśli czujesz taką potrzebę. - śmieję się.
Wchodzimy do klubu. Mam wrażenie, że muzyka gra jeszcze głośniej niż przedtem. Zamiast iść do baru tańczę z Zaynem na środku parkietu. Przepraszam go na chwilę i idę do toalety. Załatwiam swoją potrzebę, myję ręce, poprawiam fryzurę i lekko rozmyty makijaż. Chcąc wrócić do Mulata moją drogę toruje mi Finnick. Przybliża się do mnie i sięga do mojej bielizny. Czuję jego delikatne palce, pod sukienką na udach. Ja wyciągam zza jego pistolet. Desert Eagle. Już rozpoznaję jak broń jest wykonana stąd wiem jaki to model. On przykłada mi do gardła mój nóż kunai, a ja mu do czoła jego pistolet.
- A więc to ja jestem twoim celem... - bardziej stwierdzam niż pytam.
- Nie chciałem brać tego zlecenia, ale sama wiesz, że prędzej, czy później do tego doszło. - mówi.
- Miejmy to z głowy. - uśmiecham się i z całej siły uderzam go bronią, przez co mężczyzna upada.
Kyle, Jamie, Isaac i Cassidy pojawiają się znikąd. Kyle i Isaac wynoszą Finnicka z klubu. Cassidy otwiera bagażnik i chłopacy wrzucają go do niego. Szybko wracamy do domu i naprawdę jestem przerażona tym, jak Cassidy prowadzi samochód pod wpływem alkoholu. Jamie, Kyle i ja byliśmy pozapinani wszystkimi pasami jakie były na tylnych siedzeniach. Dotarliśmy w 5 minut z zegarkiem w ręku.
- Czy ty w ogóle masz prawo jazdy? - pytam.
- Nie, oblałam kilka razy. - mówi.
- Isaac! - drę się. - Skończysz z moim nożem w twoim gardle jeśli jeszcze raz pozwolisz jej usiąść za kółkiem!
- Skończę z jej strzałą w moim gardle jeśli nie pozwolę jej usiąść za kółkiem! Jestem między młotem a kowadłem! - broni się niebieskooki.
- Więc ja będę młotem! - krzyczy Cassidy.
- Wypuście mnie stąd! - Finnick wali w klapę bagażnika.
- Idziemy z nim do piwnicy? - pyta Cass.
- Idziemy. - moje oczy zaświeciły się, a usta wykrzywiły w wrednym uśmiechu.
Chłopaki znów mu przywalili, dzięki czemu Finnick znów stracił przytomność. Przymocowałam go do krzesła według instrukcji Cassidy. Ocuciłyśmy go wiadrem pełnym lodowatej wody. Dostał też wiaderkiem...
- Przestaniecie mnie walić w łeb? - majaczy pod nosem. - To boli. Jeszcze nie potrzebuję żadnej operacji plastycznej, kiedy jestem piękny i młody.
- Pewnie powinnam poćwiczyć rzuty nożami. Dawno tego nie robiłam. - mruczy Cassidy. - pryznieść moją kolekcję noży do rzucania?
- Suko proszę, mam własną. - śmieję się. - Poćwiczymy później. Teraz chcę wiedzieć, kto cię na mnie nasłał.
- Ta sama osoba, która zbiła twoich rodziców. - odpowiada.
- Cassidy, idź po noże. - mówię. - Przynieś także katanę.
Szatynka wychodzi, a ja siadam Finnickowi na kolana. Opieram głowę na jego ramieniu, a dłonią gładzę jego włosy. Mężczyzna mruczy. Zawsze to lubił.
- Nie chcę cię skrzywdzić. - szepcę mu wprost do ucha. - Nawet nie masz pojęcia na co się zgodziłeś przyjmując to zlecenie.
- Doskonale wiem na co się zgodziłem. Znam cię przecież. - odpowiada.
- Czyżby? - unoszę brwi ku zaskoczeniu.
- Jesteś kosogłosem, mówią, że ciężko cię pokonać, a ja o tym doskonale wiem. - mówi ze spokojem.
- Chcesz zginąć z mojej ręki? - pytam patrząc mu w oczy.
- Nie zabijesz mnie, a ja nie zabiję ciebie. Jednakże nie przyjechałem tu z tak z daleka, by tylko cię ostrzec... - uśmiecha się krzywo.
- Robisz za szpiega... - mówię pod nosem.